Jak się masz, mój St(r)achu?
08.09.2025
„Niektóre z moich uczuć tak długo leżały w zamrażalniku, że mają odleżyny”
/Melodie Beattie, Ponad współużależnieniem/
Poranki są moją ulubioną częścią dnia...
Daję sobie czas na rozrzuch, na spokojne wypicie kawy, na modlitwę i rozwojowe teksty.
Dziś przeczytałam ten fragment i niesamowicie mnie poruszył. Moje uczucia istotnie zostały zamrożone na długie lata. Tak, mają odleżyny i tak, niektóre z nich są niczym mięso wyjęte z zamrażalnika po długich miesiącach- suche, straciło kolor i ubyło go nieco... A jednak wyciągam sztuka po sztuce i sprawdzam, co w tej masie kryje się po odmrożeniu.
Niektóre mnie zaskakakują. Nie pamiętam zupełnie, abym je schowała. Nie mogę sobie przypomnieć, jakie wydarzenia kryją się za nimi, jakie sytuacje je wywołały. Zostawiam je takie, jakie są i zabieram się za kolejne. Czasem muszę zgadywać, jak się nazywają. Muszę się dobrze zastanowić, bo często są przykrytę złością, a nawet gniewem. Te bowiem dwa tożsame, aczkolwiek stopniowane uczucia rozpoznałam u siebie najszybciej. Pod złością i gniewem miałam jednak zakopaną całą masę innych, nieodkrytych, nieodmrożonych uczuć, które stopniowo ogrzewałam i uczyłam się z nich korzystać. Niczym początkujący kucharz, który bierze do ręki jakiś kawałek mięsa i uczy się, jak przygotować z tego pożywne danie, tak ja uczę się, jak nakarmić siebie uczuciami, które porzuciłam gdzieś w najniższych tempraturach, aby zostały tam sztywne, nieruchome i niedopraszające się uwagi.
W taki właśnie sposób dokopałam się do strachu...
Był owinięty kołderką złości, gniewu, frustracji. Był wręcz nadziany tymi uczuciami. Niczym szaszłyk: porcja strachu, a za nią dwie porcje gniewu, cienki plasterek furii, wszystko to przyprawione odrobiną agresji w komunikacji. Po to właśnie, aby strach utkwiony pomiędzy tymi kawałkami miał się dobrze, nie wychylał się za bardzo, nie ujawniał się. Sciśnięty strachliwy szaszłyk, dobrze upieczony na ogniu mojej złości, przetrwał największe sztormy i nie zgubił nawet najmniejszej kosteczki mojego lęku.
Czego tak naprawdę się bałam?
Bałam się krzyku i gniewu taty. Bałam się bicia, innych form karania i nieakceptowania mnie takiej, jaka byłam. Bałam się o mamę, że coś się jej stanie. Bałam się bardzo o młodszego brata, że jemu też może się stać coś złego. Bałam się, że zostanę odrzucona. Bałam się pożaru, katastrofy, wypadku. Bałam się śmierci bliskich i że wszystko się zawali, gdy ktoś z nich umrze. Bałam się dostać zła ocenę (czyt. czwórkę), bo wtedy oznaczałoby to niezadowolenie taty. Bałam się zawieźć mamę- tak bardzo na mnie liczyła. Bałam się mówić otwarcie, co czuję, bo nikt nie brał tego pod uwagę, a wręcz było to wyśmiewane. Bałam się wyrażać swoje zdanie i stawiać granice, bo wtedy byłam karana. Bałam się być niemiła, bo wtedy inni nie byli ze mnie zadowoleni.
Cała byłam zbudowana z lęku. Miałam go tuż pod skórą i tak bardzo nie chciałam tego pokazać, że poubierałam go w różne maski, przede wszystkim w maskę dzielnej i zawsze ogarniającej dziewczynki. No ale żeby trzymać taką pozę potrzebowałam zbroi i to właśnie załatwił mi gniew. Byłam opancerzona złością i gniewem i dzięki nim nikt nie mógł dotknąć miękkiego ciałka, utkanego ze strachu.
Przyszedł jednak czas, że ten gniew zaczął się przedzierać do mojego wnętrza i zaczął mnie spalać od środka. To stało się bardzo bolesne, piekło i paliło mi wnętrzności. Spalałam się cała, bo taka jest siła gniewu. Postanowiłam się z nim rozprawić, dopuścić konstruktywnie do głosu i wysłuchać, co ma mi do powiedzenia. Gdy to zrobiłam, jego temperatura zaczęła spadać. Paradoksalnie to schładzanie gniewu zacząło uwalniać ukryty pod nim lęk. Teraz to z nim spędzam głównie czas: rozmawiamy sobie, poznajemy się i zaprzyjaźniamy. Wysłuchuję go niczym posłańca dobrej nowiny. Daję mu dużo przestrzeni. Nadałam mu imię i odtąd pijemy razem poranną kawkę.
Oto Staszek- mój nowy przyjaciel, mój strach...
Słońce nieśmiało zagląda pod mój daszek,
gdzie na zydelku czeka na mnie Staszek.
- Jak się masz, mój St(r)achu? Śniłam dziś o Tobie:
Zanurzyłam ręce w krwawej cieczy obie,
A gdy je wyjęłam z metalowej misy
Poczułam, że Twój cień już nade mną wisi.
Były też postaci w czarnych, długich płaszczach,
Ciemne zakamarki i chłód w korytarzach.
Dzięki Tobie, St(r)achu, podjęłam decyzję-
Chcę wyjść z tego miejsca! Mam już inną wizję!
- Fajnie znów Cię widzieć- mówi na to Staszek
- Lubię czasm wpadać pod Twój ciepły daszek.
Nie bądź niecierpliwa, nie stroń już ode mnie,
Nie chcę źle dla Ciebie- pływałaś już na dnie!
Nadszedł czas, Kochana, byś z moją pomocą
Wypłynęła z mętów i powstała z mocą.
Jestem Twoją lampką, Twoim drogowskazem,
A w Twej głowie tylko okropnym obrazem.
To nie ja Cię straszę, ja mam tutaj misję-
Abyś mogła podjąć najlepszą decyzję
Muszę Ci pokazać, co się tutaj kryje
I dać Ci ten wybór, który w Tobie żyje.
- Zaufam Ci, St(r)achu! Czuję, że to słuszne.
Wiem, że mam Cię po coś, chociaż jeszcze duszne
I trudne te przestrzenie, w których się mijamy
Ale też wytrwalej na siebie czekamy.
Rozgość się w mym domu, wpadaj pod mój daszek.
- Chętnie! Gdy tylko zawołasz!- odpowiedział Staszek.
/twórczość własna/