Gałązka wikliny

Miniatura

Młode pędy wierzby po odpowiedniej obróbce uzyskują takie właściwości, że można je dowolnie pleść i wyginać. Zatrzymują mnie trzy słowa: "młode", "obróbka" oraz "wyginać".

Byłam młodym pędem... Dostałam na start jakiś zestaw cech fizycznych, jakiś zasób emocjonalny i jakieś talenty... Wszystko to zostało poddane odpowiedniej obróbce, wielokrotnej lub jednokrotnej, a następnie można było mnie dowolnie wyginać. To się tak wpisało w moją tożsamość, że z czasem zaczęłam się już sama naginać i dostosowywać do pożądanego kształtu.

Taka dziewczynka powinna...

Babcia Helena była świetna w tresowaniu. Miała silny charakter, zahartowany własnymi doświadczeniami, i nie szła na żadne kompromisy. Jej zdaniem dziewczynka musiała mieć swoje obowiązki, aby pomóc matce, bo "matka jest pierwsza po Bogu". Często słyszałam, że taka dziewczynka, jak ja, to już powinna to i tamto, a "twoja mama jak miała 5 (?) lat, to razem ze mną makaron gniotła, sama sobie kroiła i sama sobie ugotowała i się najadła, zanim cała rodzina do stołu w niedzielę usiadła". A jak jechały z mamą na wieś, to babcia ubierała mamę całą na biało i ona przychodziła po zabawie bez nawet jednej plamki na sukieneczce. A jak się kąpała wieczorem w balii, to sobie całą bieliznę codziennie prała...

Pewnie z tych samych powodów, co moja mama, która jako kilkuletnia dziewczynka, musiała sobie prać sama ubrania, ja musiałam np. zmywać naczynia po obiedzie. Pamiętam zwłaszcza jedną scenę, kiedy miałam może 4 latka... Mama z babcią dostawiły mi stołeczek do zlewozmywaka i kazały pozmywać wszystko, w przeciwnym razie nie będzie mi wolno wyjąć zabawek. Pozmywałam więc grzecznie wszystko, po czym obie panie sprawdziły dokładnie, czy nie ma jakichś niedoróbek i wychwyciły jeden widelec, którego moje małe rączki nie były w stanie doczyścić. Był upaćkany w jakiejś panierce czy czymś podobnym. Nie pamiętam już, czy musiałam to poprawić, ale pamiętam lekcję, jaką z tego wzięłam- jakkolwiek się nie postarasz, i tak znajdzie się coś, co będzie nie tak, jak powinno... 

Babcia uczyła mnie też, że codziennie wieczorem trzeba składać swoje ubranka w kostkę i kłaść obok łóżka, bo gdy w nocy trzeba będzie uciec, bo np. wybuchnie pożar, to złapie się te ubrania i chodu! Z tego samego powodu trzeba odkładać wszystkie swoje rzeczy na miejsce i zawsze wiedzieć, gdzie się co ma. Niby pożyteczna nauka, ale we mnie wytworzyła nawyk życia w ciągłym strachu i pod presją.

I wreszcie najsilniejszy babciny argument, który padł z jej ust w jakimś krytycznym momencie: musisz pomagać mamie, bo ona tak ciężko pracuje, że jeżeli nie będzie miała pomocy, to się rozchoruje i może nawet umrzeć. Dwa razy nie musiała mi tego powtarzać!

Porwanie...

Mam kilka lat, bawię się na podwórku u dziadków. Mama wiedziała, że na tym podwórku byłam i powinna mnie tam znaleźć, gdy zajdzie taka potrzeba. No ale nie znalazła, bowiem mój wujek zabrał mnie z tego podwórka bez pytania, nie mówiąc nic nikomu. Po prostu gdzieś szedł i zapytał, czy chcę iść razem z nim. Pewnie, że chciałam, nudziło mi się samej, a wujek był super i go uwielbiałam. 

W tym czasie mama mnie właśnie nie znalazła... Oczywiście przeraziła się tym faktem, myślała, że ktoś mnie porwał, że coś mi się stało. Szukała mnie po sąsiednich podwórkach, po okolicy. Gdy wróciliśmy z wujkiem zabrała mnie do mieszkania i w ataku szału sprała wojskowym pasem dziadka na kwaśne jabłko. Na moje tłumaczenia, że to wujek mnie przecież wziął, nie ktoś obcy, zapowiedziała, że nie interesuje jej, kto mnie zabiera- to ja mam obowiązek przyjść i jej powiedzieć, że z kimś idę. Zapamiętałam i do dziś opowiadam się zawsze, ilekroć gdzieś wychodzę, choć mam już trochę więcej lat i porwanie raczej mi nie grozi.

Dodam, że ten obowiązek dotyczył tylko mnie. Moje rodzeństwo miało już ten przywilej, że mogło chodzić, gdzie chciało, wracać, o której chciało i generalnie mama się denerwowała, ale sążnistych nauk już z tego nie było. Ja byłam tym szczęśliwcem i tylko ja dostąpiłam tego zaszczytu. To we mnie wykształciło ogromną ranę niesprawiedliwości, z którą zmagam się do dziś.

Po to ma kowal szczypce...

Tata też był świetny w tresurze. Był świetny do tego stopnia, że prawdopodobnie mógłby ujeżdżać dzikie konie na prerii. Z jakiegoś powodu wybrał jednak mnie (chociaż miał jeszcze dwoje młodszych dzieci) i na mnie ćwiczył swoje trenerskie umiejętności.

Pewnego dnia wróciłam do domu z uwagą w dzienniczku, którą dostaliśmy wszyscy solidarnie, cała klasa. Coś tam narozrabialiśmy przed lekcjami- żadna sprawa, po prostu hałas był pod salą, a nauczycielka się spóźniała, natomiast trwały już lekcje no i to tak bardzo przeszkadzało innym uczniom... coś takiego mniej więcej pamiętam. Miałam wtedy 9 lat. Ojciec zobaczył tą uwagę i wpadł w furię. Kazał mi się kłaść na kanapie, wziął pas skórzany i tłukł mnie nim zawzięcie. Zleciała się cała rodzina, wszyscy zaczęli go powstrzymywać, ale jakoś nieudolnie to robili, bo i tak zrobił swoje. Do razów były dołączone odpowiednie komentarze, że on mnie nauczy, jak mam się zachowywać w szkole! Dziękuję, tato, za tą lekcję bezwzględnego posłuszeństwa i podporządkowania!

Przemoc w wykonaniu ojca miała różne oblicza. Pewnego razu przyniósł do mojego łóżka dwa brudne garnki, które zostały po obiedzie i nikt ich nie pozmywał. Nikt nie pozmywał, ale ja powinnam... Był już późny wieczór, leżeliśmy już z rodzeństwem w naszych łóżkach i zasypialiśmy. Nagle otworzyły się drzwi, wszedł tata, wsadził mi te garnki pod kołdrę i wyszedł. Bez słowa. Cóż więc było począć- wstałam, wzięłam te garnki i również bez słowa poszłam je pozmywać. Zrozumiałam, że jeśli nie będę spełniać oczekiwań, zostanę za to ukarana upokorzeniem i bez użycia siły wyegzekwowane będzie dokładnie to, czego się ode mnie  potrzebuje. 

Tata nie owijał w bawełnę. Wprost nazywal swoje oczekiwania- "po to ma kowal szczypce, żeby się nie parzył".

Dlaczego nie piątka?

W czasach mojej edukacji podstawowej skala ocen obejmowała zakres od 2 do 5. Żeby zatem jakoś wyróżnić tych najzdolniejszych w wyścigu do ideału, stawiało się im tzw. 5 z kropką. W zerówce to było 5 z kwiatkiem. Szybko przyzwyczaiłam moich rodziców, że przynoszę same piątki. Tata przyjął to wręcz, jako must have i nic poniżej nie było go w stanie zadowolić. Do czasu, jak pojawiła się i u mnie piątka z kropką. Okazała się przekleństwem na dalszą szkolną drogę, bo od tego momentu tata żądał kropek przy każdej mojej piątce. Czwórka to był blamaż. 5- spotykało się ze stwierdzeniem "stać cię na więcej" lub "opuściłaś swoje loty". "Tato, dostałam piątkę!" "A dlaczego nie piątkę z kropką?"

Ech, mój perfekcjonizm rodził się w bólach.

Wiklinowy koszyczek

Jedna witka uległości, dwie witki strachu, jeszcze kilka upokorzenia i jest! Piękny i użyteczny wiklinowy koszyczek, który swoją wytrzymałością przebija jakieś tam mizerne foliówki i który prezentuje się dostojnie, a jego praktyczne walory zadowalają wielu przez lata.

To ja.