Czarno-biało, biało-czarno...
06.09.2025
Inne kolory w moim życiu nie istniały...
Co więcej- nie istniały także żadne odcienie bieli i czerni.
Zupełnie jak w edytorze mojego Excela- tylko basic, żadnych ekstrawagancji. I emocje zakodowane w tych dwóch kolorach. I obrazy wedle tego wzornika. I relacje, i decyzje, i brak decyzji, który ostatecznie też zawsze był jakąś decyzją...
Mój świat zamknął się w patrzeniu czarno-białym odkąd sięgam pamięcią.. Jeżeli nie wychodziło- rezygnacja! Mogłam więc być albo idealna, albo zupełnie do niczego- nic pomiędzy. Mogłam zrobić coś perfekcyjnie, albo wszystko na nic- nic pośrodku. Mogłam stworzyć tylko najlepszą rodzinę, bez żadnej skazy na gładkiej tafli- rysy świadczą przecież o niedoskonałości. I tak rozwinął się mój perfekcjonizm i brak elastyczności. Mechanizmy, które pozwalały mi przetrwać burze, przeżyć sztormy i zawieruchy i nie zwariować.
Nie, nie usprawiedliwiam siebie. Dziś po prostu siebie rozumiem i wiem, z czego wynikała moja chora potrzeba dążenia do ideału. Tylko wtedy byłam widziana, gdy spełniałam oczekiwania. A oczekiwania były mocno wygórowane. Żadnej taryfy ulgowej, żadnej pobłażliwości, żadnego użalania się nade mną czy choćby minimalnego odpuszczenia.
Zakodowałam w sobie program: sztywno i prosto do obranego celu. Jeżeli nie wychodziło- rezygnacja! Zgodnie z założeniem, że nieidealne nie ma racji bytu.
Dziś myślę sobie, że straciłam przez to masę szans i okazji, bo nigdy, przenigdy, w najmniejszym nawet stopniu, nie ponawiałam takiej próby, która wcześniej okazała się jakimś niewypałem.
I myślę też, że tak było łatwiej. Nie musiałam bowiem mierzyć się z krytyką- skoro nic nie zrobiłam, nie było też żadnego efektu, który mógłby być poddany ocenie, nie daj Boże, negatywnej.
Pierwsze próby stawiania temu czoła były bardzo trudne, bardzo niewygodne. Zgodnie bowiem z moimi oczekiwaniami ta krytyka się pojawiała i to bardzo często. I tak- najczęściej od najbliższej osoby. Zaczął się żmudny proces odrabiania lekcji, których dostałam tysiące i schemat, niczym mantra, powtarzał się raz po raz: "lekacja nieodrobiona będzie powtórzona".
Musiałam tego doświadczyć milion razy: uczucia porażki, poniżenia, bezwartościowości, aby w końcu obudził się we mnie rodzaj buntu...
Jak długo jeszcze mam walić glową w mur?
Ile jeszcze razy będę próbowała zasłużyć na przysłowiowego lizaka: chwilę docenienia, zauważenia, jakąś namiastkę miłości i czułości?
Czy ten świat naprawdę potrzebuje mojego poświęcania się?
Czy może czas już wyciągnąć sobie kijek z tylniej części ciała, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę?
I ruszyła machina, perpetuum mobile, której nikt ani nic nie jest w stanie zatrzymać.
O tym będzie ten blog: o mojej podróży do własnego wnętrza, o wychodzeniu ze skutków traumy, o odkrywaniu kobiecości, o planie na życie w pojedynkę, o trudnych wyborach i o... miłości.
Takiej, która kruszy skały i łączy to, co rozerwane.
Takiej, która podnosi z kolan i stawia w blasku godności i pełnej przynależności.
Takiej, która mnie zachęciła, aby spróbować tego, o czy marzyłam całe wieki- aby spróbować postawić na siebie.
"Done is better than perfect". W takim razie zrobię to!