1978

Miniatura

Przyszłam na świat w rodzinie robotniczej, w okresie PRL-u, jako dziecko bardzo młodych rodziców, którzy sami byli jeszcze dziećmi, a przynajmniej byli nimi na poziomie emocjonalnym.

W rodzinie mojej mamy pokutował wciąż duch II wojny... Ciągle żywe, traumatyczne wspomnienia, snuły się po kątach i były wielokrotnie przytaczane przez moją babcię. Babcia straciła w tej wojnie połowę swojej rodziny, a sama była dwukrotnie wywożona na tzw. roboty do Niemiec. Jeden z jej braci zginął na jej oczach. Rodzeństwo było liczne- zdaje się, że było ich czternaścioro. Wychowywani w chłodzie, zarówno fizycznym, jak i emocjonalnym, w biedzie i w nieustającym poczuciu braku. Nie skończyła szkoły, bo jej rodziców nie było stać na buty. Latem biegała na boso, ale zimą nie było to już takie proste. Poza tym każde ręce były potrzebne do pracy w gospodarstwie, bo "na chleb trzeba było sobie zapracować". Dlatego od piątego roku życia pasła gesi, a z biegiem czasu obarczano ją już cięższymi obowiązkami. Często słyszałam od niej, że "teraz dzieci to mają dobrze i powinny być wdzięczne rodzicom i po rękach ich powinny całować". Wierzyłam w to, że powinnam...

Z drugiej wywózki babcia wróciła z małym dzieckiem- moim wujkiem, ale o jego ojcu nie padło nigdy choćby pojedyncze słowo. I z uwagi na to, że była "panną z dzieckiem", zaraz po wyzwoleniu zmuszono ją do wyjścia za mąż. Dziadek znalazł się, jako tzw. okazja, ale jej walorów niestety próżno było szukać. Nie znam szczegółów, ale wiem, że był człowiekiem o skłonnościach homoseksualnych. Dziś orzeknięto by zgodnie, że taki związek nie ma racji bytu. Wtedy jednak na takie tematy się nie rozmawiało... Moja mama pojawiła się więc na świecie w okolicznościach dość nieprzewidywalnych i nie- nie była córką męża swojej matki. 

Jak łatwo się domyślić, babcia w ogóle nie była w stanie wykorzystać tej rzekomej "okazji", jaką miał stworzyć dla niej jej mąż- w ogóle nie mogła na niego liczyć. Pracowała przy krosnach w jednej
z największych łódzkich przędzalni, a praca ta obejmowała 3 zmiany. Nie miała też innej pomocy- dość wcześnie pochowała swoich rodziców, musiała zatem liczyć tylko na siebie. Oddała więc moją mamę do tzw. tygodniowego żłobka i zabierała ją tylko na weekendy, co w praktyce oznaczało w zasadzie same niedziele. W tamtym czasie bowiem tydzień pracy był 6-cio dniowy. Myślę, że nie ma przesady w stwierdzeniu, że moja mama w zasadzie wychowywała się w ochronce. Tak było dopóki nie poszła do przedszkola.Ze swoim bratem nie miała relacji, przede wszystkim z uwagi na dużą różnicę wieku (17 lat), ale też jego nieobecność w domu. Był w wojsku, kiedy weszła w okres, z którego cokolwiek zaczęła pamiętać, a gdy wrócił, przedstawiono jej "obcego" faceta, jako jej osobistego brata. Wspominała później, że się go bardzo bała, a potem wstydziła.

W rodzinie mojego taty nie było ani odrobinę lepiej. Dziadek pochodził z Podlasia i był dwunastym i zarazem ostatnim dzieckiem swoich rodziców. Gdy się urodził, akuszerka nie dawała mu szans na przeżycie. Został więc zawinięty w prześcieradło i odłożony... na bok. Wspominało się wielokrotnie w czasie spotkań rodzinnych, że jego mama w zasadzie machęła na niego ręką, no bo był dwunasty... Ulitowała się nad nim jego najstarsza, dorosła już wówczas siostra i podjęła próbę cucenia pół-żywego zawiniątka. Po kilku chwilach mój dziadek się rozpłakał i zaczął równomiernie oddychać. Tym samym uratowała mu życie i już zawsze była między nimi wyjątkowa więź, w zasadzie jak pomiędzy matką a dzieckiem, a nie jak między rodzeństwem.

Z kolei mama mojego taty była najstrsza z szóstki rodzeństwa (pięć sióstr i najmłodszy, wypieszczony brat). Jako młoda dziewczyna miała przepiękne włosy, na które ponoć "łapali" się rozmaici absztyfikanci. O jej grubym warkoczu krążyły legendy , a ja wyobrażałam go sobie, jak u tej królewny Roszpunki, uwięzionej w wieży. Jakże trafne dziś wydaje mi się to porównanie... Moja babcia utknęła bowiem w wieży, zbudowanej z przekonań i ograniczeń tamtych czasów. Poznali się z dziadkiem już w Łodzi, przyjechał tu za pracą. Zakochała się na zabój i oślepła z tej miłości na dłuuugie lata. Zgadzała się na różne nadużycia, w tym na rozwijający się alkoholizm męża, który niczym zaraza rozprzestrzeniał się po całej jego rodzinie. Oprócz mojego taty doczekali się jeszcze jednego syna. W zasadzie obydwu babcia wychowała sama, bo dziadek, jak to nazywała, "fruwał" po świecie. Babcia pracowała jako formiarka przy produkcji pończoch. Ledwie wiązała koniec z końcem, więc gdy szła do pracy, mój tata zostawał sam... w łożeczku. Na długie 8 godzin... 

Rodzice moi poznali się już w podstawówce- chodzili do jednej klasy. Mama zaszła ze mną w ciążę jeszcze przed swoimi 18. urodzinami, a dokładnie w swoją "osiemnastkę" brała ślub z moim tatą. Ślub ten nie był w smak jej mamie, która nawet mimo ciąży, nie namawiała swojej córki, a wręcz ją od tego pomysłu odwodziła. Chciała ją zapewne ustrzec przed popełnieniem tego samego błędu, który ona popełniła przed laty. No cóż, nie udało się jednak "uchronić" mojej mamy i tych dwoje bardzo młodych i bardzo obarczonych traumami ludzi połączyło się na długie lata po to, aby u schyłku swojego życia rozstawać się w sposób totalnie dramatyczny i uwłaczający godności człowieka. Ich małżeństwo było burzliwe i dziś rozumiem, że nigdy nie wyszli poza mentalność “dziewczynki” i "chłopca". 

W takim oto anturażu przyszło mi dorastać...